Nocka na dziko w samochodzie, do tego rano jedyna mgła czy chmura. Podobno jest to stolica orłów, ale żadnego orła nie zobaczyliśmy. Jeden orlik nielot (Ani bardzo się podobał) :) Kilka zdjęć z promu, którym płynęliśmy na Lofoty (3h 15 min) - ot całe nasze Bodo ;) na promie wiało nieprzeciętnie (trochę dospaliśmy, rozprostowaliśmy kości, kilka zdjęć zmarzlucha i nie-zmarzlucha też mamy - na zdjęciu nie-zmarzluch ;)). Pierwsze wrażenie, gdy dopływaliśmy do Lofotów: jakby ktoś Tatry zanurzył w morzu (i to pięknym morzu) ;) Lofoty powitały nas ni to słońcem, ni to zachmurzonym niebem, tudzież nisko wiszącymi chmurami i zimnym wiatrem. Zwiedzanie rozpoczęliśmy od miasteczka A (naprawdę tak się nazywa). Tu zaczyna się droga, która prowadzi przez całe Lofoty (170 km). Tego dnia wybraliśmy się jeszcze na plażę w Rambergu (zdjęcie białych plaż z pozdrowieniami dla Ewy). Namiot rozbiliśmy w okolicy Svolvaer.